31 grudnia 2020

Rak to nie wyrok

Równo rok temu dostałam zaproszenie na badanie mammograficzne, gdyż do pobliskiego miasteczka  przyjechał mammobus. Zazwyczaj nie trzeba było namawiać mnie na wszelakiego typu profilaktyczne badania, ale tym razem było inaczej.. nie chciało mi się jechać... i nie pojechałam, choć dzień wcześniej potwierdziłam wizytę. Nie umiem tego wytłumaczyć, byłam w domu, nie miałam nic nadzwyczajnego do roboty. Ogarnął mnie po prostu jakiś leń. Poza tym kilka dni wcześniej rozmawiałam z siostrą, która twierdziła że w autobusach mają przestarzały sprzęt i lepiej jechać do szpitala na takie badania i ja miałam zamiar tak właśnie zrobić.
   Panie z mammobusa dzwoniły jednak i namawiały na nowy termin (tak jakby to im zależało abym ja się zbadała), bo za miesiąc miały być ponownie... zgodziłam się i tym razem pojechałam.

 Badanie jak badanie, jednak po kilku minutach zawołano mnie na powtórzenie gdyż podobno jedno zdjęcie wyszło niewyraźnie. Trochę się tym zaniepokoiłam, ale zapewniono mnie że to się zdarza. 
Po kilku dniach dostałam telefon że w prawej piersi są zmiany, które wymagają konsultacji z lekarzem i że wysłano już do mnie listem poleconym wynik badania ze wskazaniem miejsc do których powinnam niezwłocznie się udać. Nie ukrywam że ta wiadomość była dla mnie szokiem. Zaczęłam rozważać różne opcje... starałam się jednak nie zamartwiać dopóki nie będę mieć postawionej diagnozy. Gdy przyszedł list to oczywiście wszystko sprawdziłam u wujka Google ... BIRADS 4B ...podejrzenie raka złośliwego :(

Zdecydowałam się na Dolnośląskie Centrum Onkologiczne we Wrocławiu i tam umówiono mi wizytę podczas, której zrobiono USG, które potwierdziło obecność "niezbyt ładnego guzka" jak to stwierdziła pani lekarz i dała skierowanie na biopsję.
 Sama biopsja jest niezbyt przyjemna, ale da się wytrzymać... gorsze jest chyba oczekiwanie na jej wynik.
  W tym czasie zaczęła się epidemia coronavirusa, ale muszę powiedzieć że całe moje dalsze leczenie przebiegło dość sprawnie, choć z niedużym przesunięciem czasowym.  W tym też czasie bardzo mocno pogorszył się stan zdrowia mojego taty. Ze względu na epidemię uzgodniłyśmy z siostrami ze nie nie będę go odwiedzać aby chronić i siebie i jego... bardzo przeżywałam. 
Wynik biopsji, przedstawił mi lekarz, którego twarzy nawet nie widziałam...maska, przyłbica, odzież ochronna...wyglądał prawie jak kosmonauta... 
"Niestety ma pani raka złośliwego i konieczna jest operacja. O terminie powiadomimy telefonicznie. Ma pani jakieś pytania?" powiedział lekarz.
Pytania? Jakie pytania?! Rak złośliwy?... w głowie miałam pustkę, do oczu napłynęły mi łzy. 
Poszłam do samochodu i zaczęłam płakać. Umrę? Nie bałam się samej śmierci, ale myślałam nad tym że gdy umrę to nie będzie kto miał pomóc synowi w wychowaniu jego córek. Wychowuje je sam i będzie mu ciężko! Nie, nie mogę umrzeć! Muszę żyć! Muszę!
Później już nie płakałam. Przez dwa dni byłam bardziej przygaszona, myślałam nad tym wszystkim. Stwierdziłam że muszę żyć, mam dla kogo żyć... będę walczyć. Wyrzuciłam z siebie myśl że może pójść coś nie tak... nie brałam tego w ogóle pod uwagę. Żyłam normalnie.
 Potem jeszcze było kilka wizyt w szpitalu, żeby przed operacją zrobić wszystkie inne badania. Termin zabiegu miałam dostać telefonicznie... zadzwoniono kilka dni wcześniej ..23 kwiecień do szpitala, a dzień wcześniej test na coronavirusa . Szpital w tym czasie to była jedna wielka twierdza... wpuszczano tylko osoby mające terminy do szpitala lub lekarza. Przejście przez śluzę, mierzenie temperatury, dezynfekcja rąk... wszyscy poubierani w kombinezony i maski. 
W szpitalu zrobiono mi kolejną biopsję, założono jakieś kotwiczki, wpuszczono kontrast do piersi i dzień później miałam zabieg.
Była to w moim życiu już siódma operacja, jednak jeśli chodzi o piersi to pierwsza. Zazwyczaj bardzo wymiotuję po narkozie, ale tym razem dano mi wcześniej jakiś środek i muszę przyznać że nie było źle :) 

Nie wycięto mi całej piersi, ale tylko miejsce guza z pewnym zapasem i trzy węzły chłonne. 
Ogólnie nie czułam się najgorzej, jednak zwłaszcza w nocy przeszkadzały mi dreny i worki do których schodziła chłonka. Miałam problem ze spaniem gdyż zazwyczaj śpię na brzuchu lub prawym boku a teraz było to niemożliwe.  Cztery dni po zabiegu byłam już w domu. 
Gdy porównuję operacje jamy brzusznej do operacji piersi, wydaje mi się że po tej drugiej dłużej trwa rekonwalescencja . Przez dwa miesiące spałam mając rękę ułożoną w górze na specjalnym klinie. Pierś i okolice pachy bardzo długo bolały, paliły ogniem. Jestem teraz ponad osiem miesięcy od zabiegu i pod pachą nadal nie mam czucia a w piersi często pojawiają się dość silne bóle. 
Niestety niecałe dwa tygodnie po zabiegu zmarł mój tata. Zobaczyłam go jednak przed śmiercią, ale nie wiem czy on o tym wiedział. Pocieszam się myślą że czuł gdy siedziałam przy nim trzymając go za rękę :'( :'( 
Później przez cały lipiec przechodziłam radioterapię. Ponad to przez najbliższych pięć lat będę łykać tabletki a co trzy miesiące wizyty u onkologa.
  Przez cały czas pracowałam przez internet , z wyjątkiem kilku dni po operacji. Niewiele osób wiedziało że choruję więc gdy ktoś się dowiedział był tym bardzo zaskoczony, twierdząc że nie widać po mnie choroby bo jestem wesoła i aktywna. Cieszę się że tak właśnie ludzie mnie odbierali. Myślę że moje podejście do choroby sprawiało iż czułam się lepiej. Zaakceptowałam chorobę, wierząc że ją pokonam. Prze de mną jeszcze daleka droga do wyleczenia, ale wiem, tak wiem że będę zdrowa.

Dlaczego piszę o tym wszystkim? Z kilku powodów. 
Po pierwsze chcę uzmysłowić Wam że rak złośliwy nie musi być wyrokiem. Że ważne jest aby nie skupiać się na negatywnych myślach, ale je wręcz odpędzać i zajmować umysł tym co pozytywne...to bardzo pomaga.
Po drugie, badajcie się. Róbcie co jakiś czas badania profilaktyczne, bo mogą uratować Wam życie. Mój rak był tak głęboko umiejscowiony że badając sama piersi nie byłam w stanie go wyczuć. Pewnie gdyby urósł większy byłby wyczuwalny, ale zapewne też z dużymi przerzutami . 
I jeszcze jedna ważna rzecz. Na samym początku drogi, gdy zastanawiałam się nad wybraniem lekarza, szpitala, leczenia, pojawiło się mnóstwo doradców.
Jedna moja znajoma również miała raka, raka szpiku, zachorowała kilka miesięcy wcześniej. Nie zgodziła się  na chemioterapię gdyż lekarz powiedział że daje jej 60 % szans że chemia  pomoże. Uważała że te 60% to za mało, a oni na niej nie będą się uczyć. Wypisała się ze szpitala. Zaufała znachorom, do których jeździła. Piła srebro koloidalne, krzem i jakieś inne specyfiki. Pamiętam naszą rozmowę, gdy powiedziałam jej że idę na operację i przyjmę każde leczenie jakie będzie konieczne. Odradzała mi zabieg, chemię czy radioterapię, bo to na pewno mnie zabije. Twierdziła że lekarze uczą się na nas i mają umowy z firmami farmakologicznymi aby podsyłać im pacjentów.. że nie zależy im na wyleczeniu tylko na nabiciu kieszeni pieniędzmi. Polecała wizytę u osób do których sama jeździła i jak twierdziła bardzo jej pomogli. Pamiętam jak podczas którejś rozmowy powiedziała że jest już zdrowa, że wyleczyła raka piciem czegoś tam. Zapytałam czy robiła badania w szpitalu, które to potwierdzają. Ale nie... "znachor" do którego jeździła robił jej badanie  jakąś najnowszą aparaturą i stwierdził że jest już zdrowa. Mówiła że czuje się świetnie!  Miałam mętlik w głowie... może też spróbować? Ale z drugiej strony rozum podpowiadał mi aby zaufać lekarzom. Gdy byłam po operacji odezwałam się do niej. Doznałam szoku gdy dostałam od niej wiadomość że umiera i jakiś tydzień później odeszła :'(  
Wiem że każdy rak jest inny, że może mojej znajomej leczenie by nie pomogło... ale tego nie można z całą pewnością stwierdzić. Może jeszcze by żyła... może...

Niestety jak grzyby po deszczu  pojawiało się też bardzo wielu innych doradców proponując jakieś suplementy, diety, cudowne specyfilki. Ludzie Ci często radzili w dobrej wierze, że jakieś naturalne metody leczą raka, że czytali lub widzieli w internecie iż to pomaga, że znają kogoś komu pomogło.. I bardzo mocno namawiali mnie do wypróbowania właśnie  tej metody.  Ale ja nie jestem skłonna do wiary w takie rzeczy. Owszem wiem że są produkty czy diety mogące pomóc, ale uważam że branie ich powinien zatwierdzić lekarz. 
 Pamiętam kobietę, która prowadziła na facebook sprzedaż jakiś naturalnych suplementów, które polecane są również dla rakowców. Bardzo namawiała mnie na kupno tych produktów, zapewniając że na pewno mi pomogą. Powiedziałam jej: "To moje, a nie Twoje życie jest zagrożone, więc nie wiesz jak Ty postąpiłabyś będąc w mojej sytuacji. Ja nie mam czasu na eksperymenty"

Zaufałam lekarzom i jestem pewna że to był dobry wybór. Owszem wspomagam się teraz kilkoma suplementami, ale takimi, których branie potwierdził lekarz. 
Moi kochani, na zakończenie jeszcze raz proszę: Badajcie się bo wcześnie wykryty rak jest wyleczalny! 
Nie wiem, może za jakiś czas temat ponownie poruszę...w końcu moja walka jeszcze trwa 


Po operacji

Maszyna do radioterapii 





19 grudnia 2020

 Dzień dobry kochani.

 Rzadko tu piszę przez co strasznie Was zaniedbuję ;) Niestety mam wrażenie że ktoś kradnie mi czas. Minęło już dwa lata odkąd zajmuję się moimi wnuczkami i chociaż raczej są grzeczne to jednak opieka nad dziećmi mnie wyczerpuje, zwłaszcza gdy szkoła jest online. Nie na darmo Stwórca postanowił ze dzieci rodzi się w pewnym wieku... a ja swoje już wychowałam :)

Cieszę się jednak że znajduję ostatnio czas na robótki. To mnie odpręża i mój umysł odpoczywa :) 

Już dwa lata jak robię obrus. Nie żeby bez przerw. Nie! Odkładany był tyle razy że aż wstyd, ale w ostatnim czasie ostro się za niego wzięłam. Myślę ze skończę niebawem'

Teraz wygląda tak: 




Cieszę się bo już widzę powoli koniec :) 

Obrus to dla mnie dość monotonna praca, dlatego zrobiłam sobie małą odskocznię i zrobiłam  nową ozdobę na okno. Moje stare ozdoby wyblakły i niezbyt ładnie wyglądały więc wykorzystałam obręcz z jednej z nich i mam coś nowego :)




Mam nadzieję że wkrótce pochwalę się moim nowym obrusem :)

22 stycznia 2020

moje przemyślenia



Oj to już prawie rok jak mnie tutaj nie było.
Wiele zmian zaszło w moim życiu, trochę dobrych, trochę złych. Moje życie zmieniło się o 180 stopni. Jestem kobietą, matką , babcią i wydawało mi się że rozumiem inne matki, byłam pewna że każda z nich zrobiłaby dla swoich dzieci wszystko co w jej mocy aby były szczęśliwe.
 Niestety z żalem muszę przyznać że myliłam się. Są matki które bardziej od dzieci kochają same siebie, kochają używki i rozrywkę. 
Jestem poczwórną babcią, mam dwie wspaniałe wnuczki od syna i dwóch kochanych wnuków u córki. Wychowałam już  swoje dzieci i choć często z przyjemnością zajmowałam się wnuczkami to w najczarniejszych snach nie sadziłam że kiedyś będę musiała im "matkować"
Alkoholizm to straszna rzecz, ale gdy dotyczy kobiety a zarazem matki to wali się wszystko. No i półtora roku temu zawaliło się małżeństwo mojego syna. Został sam z dwójką dzieci w wieku 6 i 8 lat . Dlatego staram się jak mogę aby mu pomóc.
Syn pracuje zawsze do 16-tej, więc zajmuję się w tym czasie jego dziećmi. Wyprawić do szkoły, potem lekcje, gotowanie sprzątanie,  kilka razy w tygodniu pracuję na nocki  więc czasem po prostu brak mi sił... Ale wspólnie dajemy radę.

 Niestety ,mam niewiele czasu na robótki ręczne. Czasem jednak robię jakieś ubranka dla lalek.. obrus powstaje jednak w  ślimaczym tempie... Niedawno zaczęłam też robić poszewki na poduszeczki , te skończę niebawem bo rozmiar nieduży :)
Zajęłam się też pracą online i z tym wiążę moje nadzieje zarobkowe. Jestem bardzo  zadowolona z tego zajęcia. Mogę zająć się domem a w wolnym czasie zarabiać :)
Gdybyś szukała dodatkowego zajęcia to chętnie przyjmę Cię do mojego zespołu, nauczę wszystkiego...więc odezwij się do mnie na Facebook  lub zostaw komentarz

Za tydzień lub dwa pokażę Wam moje nowe  poszewki :)
Dziękuję że odwiedzacie mój blog i serdecznie Was pozdrawiam :)